Gwoli ścisłości muszę jednak dodać dwie rzeczy. Po pierwsze, w Chile żyje wiele szczęśliwych rodzin, w których panowie kochają, szanują i wspierają kobiety, starają się uczestniczyć w wychowaniu dzieci, jak tylko mogą. Jakkolwiek to zabrzmi, Chilijczycy to bardzo rodzinny naród i rodzinę stawia się tu na pierwszym miejscu ponad wszystko. Po drugie, to społeczne przyzwolenie na kochanki również się powoli zmienia. Dzisiejsze dziewczyny stawiają na związki bardziej partnerskie, a przynajmniej o takie walczą. To długa droga, bo maczyzm w Chile – jak i całej Ameryce Południowej – uwarunkowany jest historycznie i od wieków przekazywany z pokolenia na pokolenie.
Niestety i w tym kraju jest znaczny wskaźnik kobietobójstw.
Niestety. Chile nie jest co prawda nawet blisko czołówki regionu w tym kontekście, ale i tutaj one występują. W 2024 roku, do tej pory, odnotowano 11 zabójstw kobiet na tle płciowym według oficjalnych raportów Ministerstwa Kobiet i Równości Płci, do czego trzeba dodać 68 przypadków usiłowania zabójstw na tym tle. To więcej niż w ubiegłych latach.
Najczęściej oprawcą jest partner lub były partner i zazwyczaj mają one miejsce w domach. Mężczyźni nie mogą pogodzić się z tym, że partnerka chce od nich odejść, albo są chorobliwie zazdrośni, niektórzy po odebraniu życia kobiecie próbują popełnić lub popełniają samobójstwo. Niemniej jednak według Chilijskiej Sieci przeciw Przemocy wobec Kobiet, około 30 proc. femicidios popełniają mężczyźni, którzy nie pozostawali z ofiarami w żadnym związku. A mówię o tym dlatego, że chilijskie przepisy od 2010 roku za femicidio uznają „zabójstwo popełnione na kobiecie, która jest lub była małżonkiem albo partnerem sprawcy przestępstwa”, co ogranicza je do sfery relacji romantycznych. Ustawodawstwo więc dostrzega problem, ale pozostawia go stronniczo w relacjach rodzinnych, co nie pozwala dotrzeć do sedna - do dominacji i władzy mężczyzn oraz sprawowanej przez nich kontroli.
Problem przemocy wobec kobiet jest w Chile wciąż bagatelizowany, patrząc na to, że kary za femicidio wynoszą od 15 lat i jednego dnia więzienia do dożywotniego pozbawienia wolności, ale wyroki bywają bulwersująco niskie. Nic dziwnego, że kobiety w obliczu brutalnej rzeczywistości oraz akceptowanej w patriarchalnym społeczeństwie dyskryminacji prawnej i społecznej wzięły sprawę w swoje ręce.
Dlatego w Chile w siłę rosną ruchy feministyczne.
Femicidio to najbardziej dramatyczny wyraz przemocy wobec kobiet. Ale jest wiele innych jej przejawów w życiu codziennym. Dlatego od lat Chile zalewa fala protestów kobiet. Głośno było o "feministycznym maju" 2018 r., a w 2019, podczas protestów w ramach estallido social, świat obiegł słynny uliczny manifest polityczny Un Violador en Tu Camino ("Gwałciciel na twojej drodze"), stworzony przez Las Tesis, grupę chilijskich feministek z Valparaíso. Pieśń szybko przekroczyła granice, stając się potężnym hymnem feministek na całym świecie i międzynarodowym fenomenem. Odśpiewano go również w Polsce.
Niesprawiedliwości coraz odważniej nagłaśniają też międzynarodowe ruchy feministyczne, takie jak Ni una menos (Ani jednej mniej), zapoczątkowany w Argentynie czy akcja Me Too, które dotarły również do Chile. W ostatnich latach co jakiś czas chilijską opinię publiczną bulwersują kolejne doniesienia o molestowaniu i napaściach seksualnych w przestrzeni publicznej. Chilijskie kobiety powiedziały „basta”! Jestem z nich dumna, zjednoczyły się i konsekwentnie walczą o swoje prawa.
Jak piszę w książce, jedną z rzeczy, które udało się przez te lata osiągnąć ruchom feministycznym, jest uświadomienie społeczeństwu i politykom, że chilijskie kobiety są bardzo zróżnicowaną grupą. W sensie pochodzenia, sposobu życia, podejścia do rodziny, stanowiska wobec wielu spraw. Wcześniej kobieta była zamknięta w roli matki, gospodyni domowej i żony. Nasza przestrzeń była bardzo ograniczona. Dziś jesteśmy bardziej otwarte na różne scenariusze życia. Kobieta wciąż odgrywa bardzo ważną rolę w modelu chilijskiej rodziny, ale ma więcej odwagi, by myśleć inaczej i jest bardziej aktywna zawodowo i politycznie.
No właśnie, kobiety nadal są dyskryminowane na rynku pracy, a szklany sufit wciąż obecny.
Tak, sporo jest tu jeszcze do zrobienia. Wskaźnik aktywności zawodowej kobiet w Chile wynosi ok. 53 proc., podczas gdy w przypadku mężczyzn to 74 proc. Poza tym kobiety zarabiają aż o jedną trzecią mniej za tę samą pracę, a im mają wyższe stanowisko, tym luka płacowa jest większa.
Tylko ok. 30 proc. kobiet zajmuje stanowiska kierownicze. Wspomniany szklany sufit sprawia, że po osiągnięciu pewnego pułapu zawodowego kobietom bardzo trudno jest zdobyć pozycję związaną z większą odpowiedzialnością w firmach czy politycznych organach decyzyjnych. To nie wszystko. Kobiety pracują więcej w nadgodzinach, częściej są zatrudniane na podstawie umów o dzieło lub całkowicie nieformalnie. Jako pierwsze są zwalniane, częściej przebywają na zwolnieniach lekarskich z powodu problemów zdrowotnych powstałych w związku z pracą, częściej cierpią z powodu nadużyć, molestowania i nękania w miejscu pracy. Tymczasem 52 proc. studiujących to dzisiaj kobiety. To one częściej idą na studia, rzadziej z nich rezygnują, mają lepsze wyniki niż mężczyźni, szybciej zdobywają tytuły naukowe.
Są jednak i pozytywne zmiany, na przykład pewne inicjatywy w ramach polityki publicznej.
Programy, takie jak Subsidio Protege, wspierają kobiety z małymi dziećmi w powrocie na rynek pracy. Coraz więcej kobiet decyduje się też na założenie własnej działalności gospodarczej, szczególnie w ramach mikroprzedsiębiorstw, dzięki wsparciu funduszy takich jak Capital Abeja. Obecnie w Chile kobiety stanowią 39 proc. mikroprzedsiębiorców (prawie 800 tys. kobiet). Mają też wysoką skuteczność kredytową. Aż 98,8 proc. mikroprzedsiębiorczyń, które wnioskowały o kredyt na biznes, otrzymało go.
Niemniej jednak wciąż istnieją ograniczające kobiety społeczne i kulturowe bariery, takie choćby jak większa odpowiedzialność za obowiązki domowe. Nadal potrzebne jest większe wsparcie społeczne i systemowe.
Czy nie boisz się, że nagle ktoś rzuci na ciebie urok?
Pewnie chodzi Ci o chilijskie zabobony? (śmiech) W książce cytuję badanie, według którego aż 61 proc. Chilijczyków wierzy w „rzucanie na kogoś złego czaru”. Oni w ogóle są dosyć otwarci, jeśli chodzi o wierzenia. Wierzą też na przykład w duchy. Nigdy w życiu nie miałam tylu przyjaciół, znajomych i współpracowników, racjonalnych i całkiem mocno stąpających po ziemi, którzy opowiadaliby o doświadczeniach paranormalnych własnych albo kogoś z najbliższej czy dalszej rodziny. W Polsce na stwierdzenie, że wczoraj widziałam ducha, zareaguje się raczej pukaniem się w czoło, tutaj zwykle otwiera to dyskusję pełną anegdot. Jak z rękawa sypią się opowieści o doświadczeniach w domu, w pracy po godzinach czy dziwnych zdarzeniach na wakacjach podczas noclegu w starym hotelu. Kiedyś wgryzłam się w historię budynków w części historycznej Santiago i okazało się, że właściwie trudno znaleźć taki, który nie miałby „swojego ducha”, często znanego wręcz z imienia czy nazwiska. Wierzy się w duchy czy nie, moim zdaniem miejskie legendy stanowią ciekawą część kultury danego kraju i lubię je opowiadać turystom w ramach historii o Santiago paranormalnym – widzę, że bardzo się one podobają (śmiech).
Jaki jest twój ulubiony chilijski zwyczaj?
Może dlatego, że zbliża się koniec roku powiem o Sylwestrze. Ma on tu swoje tradycje i rytuały - kilka z nich uskuteczniam. Na przykład to, że o północy należy zjeść 12 winogron, z których każde symbolizuje jeden miesiąc w nowym roku. W ten sposób sprawdzam, który miesiąc będzie dla mnie słodki, czyli pomyślny, a który kwaśny, czyli słabszy. Żeby zapewnić sobie rok pełen podróży, zgodnie z tutejszą tradycją, wybieram się też na krótki spacer z walizką wokół swojego bloku. Serio to robię (śmiech), choć czasem wybieram wersję “leniwą” – można stanąć na krześle i trzymając walizkę obrócić się wokół własnej osi. Podobno też działa. Do lampki szampana wrzucam natomiast złoty pierścionek, zanim wzniosę toast. Ma to zapewnić dostatek. Podobnie jak moneta w bucie w sylwestrową noc.
Według Chilijczyków ważna jest bielizna, jaką mamy na sobie w tę noc, a dokładnie jej kolor. Warto mieć na sobie żółtą, do tego na lewą stronę, a jeszcze lepiej, jeśli ktoś nam ją podaruje. Ma to nam przynieść pomyślność. Po Sylwestrze gatki należy założyć na dobrą stronę jako symbol gotowości na nadchodzący rok. Właśnie dlatego o tej porze roku jak grzyby po deszczu pojawiają się na ulicach Santiago sprzedawcy żółtej bielizny! Jeśli chcemy miłości, to powinna być czerwona, a jeśli zdrowia to biała.
Ważne jest też, i przyznam, że zwracam na to uwagę, kogo ściskamy jako pierwszego o północy. Powinna być to osoba płci przeciwnej, co ma sprawić, że w nadchodzącym nowym roku będziemy w dobrych relacjach z otoczeniem, a singlom ma zapewnić znalezienie swojej połówki.
Tak sobie teraz myślę, że na sylwestrową noc staję się Chilijką (śmiech).
Jakie masz plany? Wrócisz do Polski? Czy przyszłość układasz już w Ameryce Południowej?
Mam takie podejście do życia, że unikam słów zawsze i nigdy. Czas pokaże, a życie potrafi zaskakiwać, sama o tym doskonale wiem. Najbliższe lata wiążę jednak z Chile. Moje biuro podróży naprawdę ciekawie się rozwinęło i mam kilka pomysłów na dalsze kroki firmy. Planuję też kolejną książkę, a w głowie rodzi się kilka innych projektów dziennikarskich. Na razie zostaję w moim Chilito i dalej chętnie będę przybliżać je innym, czy to dzięki pracy turystycznej, czy dziennikarskiej.
Monika Trętowska
dziennikarka, reporterka i radiowiec. Autorka książki reporterskiej “Chile. Dalej być nie może”. W 2010 r. przeprowadziła się do Santiago de Chile. Wieloletnia korespondentka Polskiego Radia, a potem Radia 357, z Chile i Ameryki Południowej oraz komentatorka tutejszych wydarzeń dla polskiej prasy i telewizji. Przewodniczka, właścicielka biura podróży. Autorka pierwszego polskiego bloga o Chile.