Na czym polega umiejętność patrzenia na dzieła sztuki, na obrazy?
Ważne jest opatrzenie i śmiałość. I mówię tu nie tylko o obrazach, ale ogólnie o sztuce. Być może komuś bardziej odpowiada przestrzenna rzeźba, kunsztowne wytwory rzemiosła artystycznego, albo performans czy sztuka wideo. Powtórzę – ważna jest odwaga i przekonanie, że sztuka jest dla wszystkich, a nie tylko dla znawców i wybrańców. Sztuka wymaga opatrzenia, ale jeśli się nie zacznie, to się do niczego nie dojdzie. A im wcześniej, tym lepiej. Świetnie to pokazuje edukacja muzealna – do muzeum często przychodzą mamy z dziećmi w wózkach. Oczywiście dzieci tego nie zapamiętają, ale są to ważne zajęcia dla mam, które niebawem wrócą z bobasami, które już pełzają po podłodze i „wycierają nam kurze” w muzeum (śmiech). To też etap pozbawiony świadomiej percepcji dzieł sztuki, ale chodzi o oswojenie się z miejscem. Jeśli rodzice zabierają dzieci do muzeów, do galerii, na spacery ze sztuką, to dla tych dzieciaków, a potem nastolatków, sztuka staje się naturalnym otoczeniem. Już się jej nie boją, a muzea nie są dla nich niedostępnymi, chłodnymi świątyniami.
Oczywiście świadomy odbiór sztuki to trochę inna sprawa. Ale na szczęście runął kanon, a raczej został poważnie nadwątlony, nie musimy już ślepo przejmować gustu autorytetów i podziwiać dzieła sztuki, które wcale nie robią na nas wrażenia. Dobrze byłoby coś o sztuce wiedzieć, osadzać zjawiska i dzieła, które lubimy w określonych kontekstach historycznych i społecznych, ale dzisiaj każdy może stworzyć swój kanon, poruszać się własnymi ścieżkami, bez obawy, że zostanie posądzony o brak wyczucia.
Czytaj więcej
Autoportret Fridy Kahlo został sprzedany za 54,7 mln dol, przebijając dotychczasowy rekord w dzie...
Ja mam tak ze sztuką współczesną. Zawodowo zajmuję się dawnym malarstwem, ale bardzo lubię patrzeć na to, co powstaje dzisiaj, czy to w Polsce, czy za granicą. Chodzę na wystawy, a jeśli zaintryguje mnie jakaś artystka lub artysta, czy to emocjonalnie, czy intelektualnie – o ile da się na polu sztuki to w ogóle rozdzielić – to zaczynam ich śledzić, patrzeć co robią. Bawi mnie to, że czasem „odkrywam” i specjalnie mówię to w cudzysłowie, nazwiska, które dla moich kolegów i koleżanek zajmujących się sztuką współczesną są już dawno znane. Ale nie wstydzę się takich wpadek, ostatecznie pokazują, że jednak mam wyczucie, albo mniej elegancko to ujmując – „nosa”.
Kiedy pierwszy raz „odezwał się” do pani obraz, dzieło sztuki?
Nie pamiętam, jakie było to pierwsze dzieło sztuki. Pamiętam jednak, że w moim domu rodzinnym była książka kupiona przez mamę – „100 najsłynniejszych obrazów” Andrzeja Osęki. Lubiłam tę książkę przeglądać. Każdemu ze stu obrazów była poświęcona rozkładówka: na jednej stronie reprodukcja, na drugiej tekst. Oglądałam obrazy i uczyłam się je rozpoznawać, to było chyba jeszcze w podstawówce. Otwierałam książkę na dowolnej stronie i zapamiętywałam, kto jest autorem, jaki jest tytuł i kiedy obraz powstał. Zupełnie intuicyjnie zaczęłam się uczyć tak, jak potem do egzaminów z historii sztuki, które polegały właśnie na tym – wykładowcy puszczali slajdy, a studenci musieli dzieła rozpoznać i je zadatować. Moja przygoda ze sztuką zaczęła się od tego, że nauczyłam się na pamięć stu obrazów.