Polka na obczyźnie: Natalia Jaroszewska i jej wygrane życie na Cyprze

Mam w tej chwili w domu cudownych, prawie dorosłych ludzi, których uzbroiłam w miłość, pewność siebie i szacunek do drugiego człowieka. W Warszawie nie byłabym w stanie tak wychować dzieci – mówi Natalia Jaroszewska, projektantka mody, która od 11 lat mieszka na Cyprze.

Publikacja: 10.12.2023 12:48

Natalia Jaroszewska: Pracuję tylko i wyłącznie z kobietami.

Natalia Jaroszewska: Pracuję tylko i wyłącznie z kobietami.

Foto: Archiwum prywatne

Kalispera, Natalio!

Natalia Jaroszewska: Kalispera Agnieszko, jasu!

Co to znaczy?

„Cześć”, a dosłownie: „dla ciebie, na twoje zdrowie”.

Czy to twoje ulubione powitanie?

Moim ulubionym zdecydowanie jest „kalimera”, bo zapowiada piękny dzień. „Kalimera” to „dzień dobry”, które mówi się rano. Uważam, że to piękne słowo. Dobrze mi się kojarzy, bo zazwyczaj tak mówię podczas porannych spacerów po plaży, gdzie spotykam uroczych starszych ludzi. „Kalimera” to część mojej rutyny bycia na Cyprze.

Jak bardzo ci zazdrościć listopada na Cyprze?

Powiem szczerze, że o mało się nie spóźniłam na nasze spotkanie, bo jadąc tutaj zobaczyłam tak piękny zachód słońca, że stanęłam i go fotografowałam. Jesienią i zimą są tu najpiękniejsze zachody słońca na świecie. Wydaje mi się, że ludzie mają w głowach, że jest chłodno, a ja dzisiaj jestem w zwiewnej sukience i nawet było mi w niej trochę za gorąco. Niedawno przyjechała do mnie moja mama, która spędzi z nami całą zimę. To świetna pora dla starszych osób, które nie lubią zimna, ani upałów w lecie, kiedy jest tu około 40 stopni Celsjusza. Teraz jest około 25 stopni, czasami przeleci delikatny deszczyk, powietrze jest bardzo wilgotne. Są doskonałe warunki dla ludzi z astmą czy problemami z oddychaniem. Jest tu u nas bardzo zdrowo!

Nie tylko zdrowo, ale i kreatywnie. Cypr w twoich projektach jest bardzo widoczny.

Odkąd mieszkam na Cyprze, bardzo zmieniło się moje podejście do mody i mój sposób projektowania. One się tutaj skrystalizowały. Dusza hippisa zawsze we mnie drzemała, ale w tym miejscu działa z pełną mocą. Pojawiło się dużo więcej koloru oraz formy, których do tej pory w Polsce nie ma, mimo że jestem tam bardzo często kopiowana. Moje sukienki są bardzo zamaszyste, duże. Na jedną zużywamy około sześciu - siedmiu metrów materiału. Myślę, że to dlatego, że Cypr jest wyspą, na której jest dużo pustej przestrzeni. Plaże są niekomercyjne, dzikie, nie ma miejsc, w których czujesz miejski zgiełk czy przepełnienie ludźmi. Stąd chyba ta przestrzeń pojawiła się w moich projektach, dostały więcej życia i zaczęły się zupełnie inaczej poruszać.

I powstają w jednym rozmiarze.

Bardzo się cieszę, że to zauważyłaś, bo ciągle czuję, że za mało o tym mówię. To bardzo ważna część mojej filozofii. Ogromną satysfakcję daje mi to, kiedy przychodzi do mnie klientka, która uważa, że nic dla siebie nie znajdzie i wchodzi w sukienkę w naszej typowej rozmiarówce. Jestem bardzo przeciwna temu, żeby kobieta w jakikolwiek sposób definiowała siebie przez rozmiar i przez wiek. Nie znoszę tego. Między innymi też po to raz w roku robiłam pokazy z moimi zaprzyjaźnionymi gwiazdami, które mają różne rozmiary, są w różnym wieku, i nie wszystkie mogą dla siebie łatwo znaleźć gotową odzież. Za moją marką stoi bardzo silne przesłanie kobiecości, która jest uniwersalna i nie bierze się z centymetrów, tylko jest w nas, w środku.

Natalia Jaroszewska

Natalia Jaroszewska

Archiwum prywatne

Łatwo było ci przenieść atelier, bardzo popularne w Polsce, na Cypr?

Było mi strasznie trudno. Zaczęłam wszystko od nowa. Po tym, jak się wyprowadziłam, moje oficjalne atelier działało w Warszawie jeszcze przez kilka lat. W pewnym momencie do mnie dotarło, że utrzymywanie tak ogromnego miejsca na Żoliborzu nie ma sensu, stanęłam na nogi na Cyprze i mogę tamto już opuścić. Od tamtej pory przyjeżdżam do Warszawy po prostu z wizytą, kto chce to mnie odwiedza w mojej pracowni. Biznesowe zakotwiczenie się tutaj było skokiem na głęboką wodę. Prywatnie nie zadawałam sobie pytań, czy chcę się przeprowadzać, bo wiedziałam, że chcę. Miałam dwójkę malutkich dzieci, byłam po rozwodzie i czułam, że to jest czas, w którym trzeba otworzyć nowy rozdział, a dzieciakom dać szansę na świetną edukację w amerykańskiej szkole. Poza tym byłam zakochana i jestem nadal, wyszłam tutaj za mąż. Nie oszukujmy się - nie miałam dwudziestu lat, żeby wyjeżdżać za facetem, ale bardzo potrzebowałam tej zmiany w życiu. Decyzję o wyjeździe podjęłam po tym, jak zrobiłam wielki pokaz na dziesięciolecie mojej marki. To był pierwszy pokaz, który się obył w Vitkacu, tuż po tym, jak otwarto ten ekskluzywny dom handlowy. Zauważyłam, jak bardzo zmienia się show-biznes, jak zmieniają się ludzie, z którymi dorastałam jako twórca. Nagle pojawiły się różne rozczarowania. Jestem idealistką. Wierzę w siłę przyjaźni i wierzyłam, że wiele rzeczy można robić bezinteresownie. Nastał czas, w którym pojawiali się dziwni celebryci, a wychodzenie na imprezy odbywało się za pieniądze. Wtedy poczułam całym sercem, że to nie jest już mój świat. Dobrze wiedziałam, że kiedy wyjadę, ci którzy są moimi przyjaciółmi, nimi pozostaną. Byłam pewna, że ich nie stracę, bo to tylko odległość. Przesiała się za to cała masa ludzi, którzy oczekiwali sukienki na wczoraj, albo złotych gór. Nigdy nie czułam, że czymkolwiek ryzykuję, wręcz mogę tylko zyskać. Z drugiej strony wypromowanie niszowej marki modowej za granicą było wyzwaniem.

Wszystko trzeba było na nowo zorganizować, na przykład znaleźć osoby, które uszyją twoje projekty.

Czytaj więcej

Polka na obczyźnie: Natalia Klaro - specjalistka od polsko-greckiego PR-u

Cały czas mam swój zespół zaufanych i fantastycznych ludzi w Polsce. Rzeczywiście przyszedł czas, że trzeba było zacząć kompletować zespół również tutaj. W tej chwili mija 11 lat od moich początków, a ja jestem bardzo lojalnym i wiernym pracodawcą. Mam ten sam zespół, z którym stawiałam pierwsze kroki i do tej pory działamy razem. Pracuję tylko i wyłącznie z kobietami.

Rozumiem, że mężczyzna nie jest wam potrzebny nawet do noszenia ciężkich paczek…

No coś ty, chodzę na siłownię! (śmiech) Faceci są od przyjemniejszych rzeczy niż noszenie paczek. Mam supermęża, potwierdzam to!

Porozmawiajmy więc o tym najważniejszym powodzie twojego przyjazdu na Cypr. Wiem, że poznaliście się w Atenach.

Początek naszego związku był bardzo romantyczny. Finalizowałam rozwód, byłam strasznie cięta na facetów. On z kolei stracił nadzieję, że coś jeszcze może się w jego życiu w kwestii miłości wydarzyć. A życie dosłownie nas na siebie wrzuciło. Podczas trzech dni, które oboje spędzaliśmy w Atenach - on był na swoim ostatnim szkoleniu wojskowym, generalskim, a ja odwiedzałam moje klientki - ciągle spotykaliśmy się w tych samych miejscach. W tym ogromnym mieście! Podczas ostatniego wieczoru zagadał do mnie, a potem mi powiedział, że już mnie widział wcześniej, opisał co miałam na sobie w tamtym miejscu, podobnie jak i w kolejnym. Przyznał, że nie wierzył, że jeszcze kiedykolwiek mnie zobaczy, ale jak już zobaczył to postanowił podejść, przywitać się i poznać. I tak sobie już jesteśmy te 12 lat razem.

Dalej opowiadasz o tym z błyskiem w oku.

Oj tak. Może ten drugi związek jest bardziej świadomy dla obojga? Przykro to powiedzieć, ale jednak wiek i doświadczenie robią swoje. Teraz bardziej pielęgnujemy umiejętność bycia razem. Poza tym z moim obecnym mężem świetnie się dobraliśmy. Ja mam silny pierwiastek kobiecy, a on jest bardzo męski. Nie wchodzimy sobie w drogę w kwestiach, które nie dotyczą nas wzajemnie. On mi daje totalną wolność w mojej pracy, ale potrafimy dobrze tworzyć rodzinę i być dla siebie fajną parą.
I to jest chyba sekret tego związku, że jest w nim kobieta i mężczyzna, a nie tylko i wyłącznie partnerzy do spłacania do kredytu, rodzice, czy kierowcy.

Twoja córka skończyła niedawno 18 lat, syn 15. Jak odnaleźli się na Cyprze?

Moja córka prawdopodobnie niebawem będzie studiować w Polsce. Dla dzieci jest to niesamowite doświadczenie. Po tych wszystkich latach, patrząc na to, co im dałam, dla mnie najpiękniejsze jest to, że płynnie mówią trzema językami: po polsku, fantastycznie po angielsku -chyba to już jest ich pierwszy język, oraz po grecku - zdecydowanie lepiej niż ja. Dzieci były małe, kiedy wyjechaliśmy, więc ta adaptacja nastąpiła bardzo szybko. To niewiarygodne jak mali ludzie, kiedy stworzy im się dobre warunki i rozwinie przed nimi wachlarz możliwości, cudownie chłoną nowe miejsca, wiedzę, jak pięknie potrafią płynąć na fali. Od początku bardzo mnie to wzruszało. Moja córka po pierwszym roku w amerykańskiej podstawówce dostała stypendium dla najlepszej uczennicy. Utwierdziłam się wtedy w przekonaniu, że dobrze się zadziało. W naszej szkole jest wielu obcokrajowców i to też jest wyzwanie, które uważam za fajne, ale trudne. Oni muszą dużo bardziej się starać i udowadniać, że potrafią i dają radę. Moje dzieci zdecydowanie dały radę.

Czy Cypryjczycy są otwarci?

Mam takie spostrzeżenie, że Cypryjczycy są jak wszyscy wyspiarze- bardzo otwarci, przyjaźni. Kiedy idziesz z dzieckiem, zawsze się trafi ktoś, kto zaproponuje ci wodę, zerwie ci figę ze swojego drzewa. To jest ich wrodzona gościnność i serdeczność. Ale żeby stworzyć przyjaźnie, musisz udowodnić, że jesteś ich warta -jak w każdej małej społeczności, gdzie ludzie się znają. Cały Cypr ma zaledwie 1,2 miliona mieszkańców, tutaj w zasadzie każdy każdego zna. Kiedy pojawia się nowa osoba, z czego nie zdawałam sobie kiedyś sprawy, musi pokazać, że jest dobra, warta przyjaźni i zaufania. Przykładem, jacy są Cypryjczycy jest historia z sesji zdjęciowej, którą robiliśmy w starym oliwnym gaju. Miałam piękne zdjęcia pod starymi drzewami oliwnymi. Zabraliśmy tam mojego syna, który miał wtedy wakacje. On znalazł małego kota, z którym zaczął się bawić. Nagle pojawił się starszy pan, który jak się okazało, mieszkał niedaleko. Zaczął po grecku rozmawiać z moim synem. Pytał, co robimy, co słychać, od razu nawiązała się świetna rozmowa. Pan opowiedział nam historię oliwek, które pochodzą z czasów frankońskich, mają ponad 900 lat. Opowiedział nam o krucjatach, które rozgrywały się na tamtych terenach. Następnie zniknął i wrócił z pełnymi koszami fig, winogron i owoców kaktusa, które nam podarował. Tacy są Cypryjczycy, szczególnie starsi i ci, którzy żyją w nieturystycznych miejscach. To jest tak piękne, tak wzruszające... W Polsce mi tego bardzo brakuje. Szczególnie w Warszawie, która jest z innej planety. Uwielbiam ją, ale z zupełnie innych powodów. Tutejsza gościnność i serdeczność jest niespotykana.

Widać na Cyprze podziały grecko-tureckie?

Nie, bo żeby przejść na część okupowaną przez Turcję, należy pokonać przejście graniczne, okazać tam dowód. Trochę to wygląda jak podzielony niegdyś Berlin. Ta sytuacja nie wpływa w jakikolwiek sposób na naszą codzienność. Pośród moich znajomych Cypryjczyków nie znam żadnej osoby, która nie miałaby jakiejś traumy z wojny w 1974 roku. Mój mąż miał 13 lat kiedy wybuchła, być może dlatego wstąpił do wojska. Bardzo chcemy pokoju, zależy na nim obydwu stronom. Ludzie po obu stronach są sobie przyjaźni, rozmawiają ze sobą. Raczej ten konflikt jest podjudzany przez Turcję. Cały czas prowadzone są rozmowy na temat zjednoczenia wyspy. Prezydent Cypru jest demokratą, ponawia próby negocjacji. Jest w nich jednak jeden punkt, z którego Turcja nie chce zrezygnować, czyli usunięcia swoich wojsk z północy kraju. Rozmowy są po raz kolejny zamykane. To jest bardzo świeża historia. Wiele rodzin wysiedlonych z tych terenów nadal ma tam swoje miejsca, wracają do nich. Mam przyjaciółkę, która odwiedziła dom swojej babci, w którym przyjęła ją turecka rodzina. Powiedzieli: "Wiemy, że to jest wasze, nie należy do nas, ale tutaj nas osiedlono, tutaj żyjemy". Spędzili razem czas, poczęstowali ich słodkościami. To bardzo skomplikowana sytuacja.

Jakie są twoje ulubione miejsca w Larnace?

Muszę o tym więcej zacząć pisać. Dostaję wiele pytań o miejsca, które polecam, zrobiłam na nie specjalnie drugi profil na Instagramie "Cypr Natalii", ale nie mam czasu go prowadzić. W Larnace zawsze zaczynam dzień na plaży, na której siedzę teraz, rozmawiając z tobą. To plaża McKenzie, jest oddalona nieco od centrum, ale dzięki temu są na niej sami lokalesi. Kiedy przychodzę poplażować, nie ma turystów, tylko miejscowe rodziny. Lubię też Stare Miasto, które się teraz bardzo zmienia. Larnaka wreszcie dostała dofinansowanie, bo przez jakiś czasu wyglądała byle jak. Szczególnie w porównaniu z innymi miastami. Moje atelier mieści się tuż obok przepięknego kościoła romańskiego pod wezwaniem świętego Łazarza.

Czytaj więcej

Polka na obczyźnie: Joanna Sznajder – zarażająca szczęściem wedding planerka z Toskanii

Który podobno odwiedził Larnakę po swoim wskrzeszeniu...

Tak, legenda mówi, że tutaj też dokonał żywota. W podziemiach tego kościoła są katakumby, gdzie znajduje się też grób św. Łazarza. Przychodzą do niego pielgrzymki, ale to miejsce warte zobaczenia również z powodu przepięknego nastrojowego wnętrza, całego z kamienia i oświetlanego jedynie świecami. Bardzo lubię też słone jezioro, w tej chwili czekamy na flamingi, które przylatują w zimie. Kiedy jest susza, jezioro wysycha zupełnie do białej soli, która wygląda jak śnieg, a kiedy zaczynają padać deszcze, czyli dokładnie teraz, napełnia się wodą i zimą przylatują chmary różowych flamingów. Mieszkam niedaleko i jeżdżę tam na rowerze.

A masz swoje stałe miejsca, jak piekarnia, ulubiony sklepik ze specjałami?

Na Cyprze są doskonałe piekarnie, które nazywają się Zorba's, jak Grek Zorba. Wchodzisz tam rano i oszałamia cię zapach bułeczek. A ile mają ciastek, przysmaków, wspaniałości! Trzeba stoczyć ze sobą wielką walkę, żeby się im oprzeć każdego dnia. Mają też świetną kawę. Zawsze ją łapię, kiedy zaczynam mój dzień. Mój ulubiony beach bar jest jeden odkąd tu przyjechałam, zresztą odbył się w nim nasz ślub i przyjęcie ślubne, nazywa się Ammos. Mieści się przy tej plaży, na której jestem teraz. Jest cały biały, z bardzo dobrą kuchnią fusion, świetnym nastrojem, muzyką. Generalnie to jest "nasze miejsce", do którego czasami wpadamy choćby po prostu na lunch.

Ślub miałaś piękny, a prowadził cię do niego tata, którego pożegnałaś kilka tygodni temu. Bardzo mi przykro.

Dziękuję. Mój tata był dla mnie wszystkim. To nie był jakiś tam tata. Mieliśmy niesamowitą relację z ojcem. Jak zachorował, dostał od razu bardzo poważną diagnozę nowotworu z przerzutami, zostawiłam absolutnie wszystko i byłam z nim przez te dwa miesiące. Zrozumiałam, że rozpacz wynikająca z ostatecznej diagnozy do niczego nie doprowadzi. Przekułam ją we wdzięczność za każdą chwilę, która nam jeszcze pozostała. Spędziliśmy ostatnie dwa miesiące nierozłączni, nie tracąc ani chwili. Tata odszedł otoczony miłością i było to nasze najpiękniejsze pożegnanie.

Jakim byłaś dzieckiem? Twoja dusza hippisowska szybko się objawiła?

Tak! Czasami sobie myślę, że zaczęłam moją karierę bardzo młodo i nieoczekiwanie. Po prostu sobie projektowałam, a to, co się zadziało później wyglądało jakbym wpadła w jakiś wir. Jeżeli tworzysz w Warszawie, jesteś młoda, w centrum show-biznesu, to jednak łatwo wpaść w pewne ograniczenia, próby sprostania oczekiwaniom i wydaje mi się, że to mnie ograniczało w tworzeniu. Starałam się być "miejska". Po przeprowadzce zapytałam się siebie, co jest moim DNA, co chcę pokazać zaczynając na Cyprze życie od nowa i otwierając tu butik. Cypr to mała wyspa, niezainteresowana modą. To nie Mykonos, gdzie każdy chodzi wystrojony za wszelką cenę. Pomyślałam, że chcę pozostać sobą. Nie chcę iść na twórczy kompromis robiąc tylko suknie ślubne, albo stroje wieczorowe. A byłby to fantastyczny biznes, bo na kameralny ślub zaprasza się trzysta osób! Wiedziałam, że chcę robić dobry, jakościowy casual, który można nosić od rana do wieczora i pięknie stylizować. W końcu wszędzie są kobiety, które chcą się ubrać dobrze i to na niejedną okazję. Mieć swój styl, podkreślać osobowość. Działam w dużej niszy, a odkąd się przeprowadziłam, przestałam próbować wbijać się w ramy, do których nie pasuję. Robię to, co robię. Moje rzeczy są bardzo charakterystyczne, rozpoznawalne. Robię dokładnie to, co gra mi w duszy. Wydaje mi się, że ta szczerość jest w dużej mierze kluczem do mojego sukcesu. Konkurencja jest w tej chwili bardzo duża. Wiele w niej desperacji, skłonności do kopiowania, a ja sobie po prostu idę przed siebie. Wygrywam tym, że jestem autentyczna, nie podążam za trendami, a moja marka ma swoje DNA. Rzeczy się zmieniają, ale równie dobrze poznasz moje projekty sprzed dziesięciu, ośmiu, pięciu lat, które nadal świetnie się noszą, bo opierają się sezonowym trendom. Są dla kobiet, które mają wiatr we włosach, wolność w głowie i po prostu kochają te sukienki.

Jakie były twoje pierwsze projekty?

Moja mama by ci o tym opowiedziała. Moje pierwsze sukienki powstawały na działce u babci, gdzie zrywałam wszelkie możliwe kwiatki i nadziewałam na wykałaczkę kaskady falban z tych kwiatków. Pamiętam je do dzisiaj i do dzisiaj moje sukienki mają kaskady kolorowych falban. Mój tata był architektem i akwarelistą, wykładowcą rysunku na Politechnice Łódzkiej, a mama zajmowała się projektowaniem zieleni. Między nimi znalazłam swoją niszę w tej artystycznej drodze i choć nie wiem, skąd się na niej pojawiła, zawsze wiedziałam, że to będzie moda. Naprawdę mnie do niej ciągnęło, była moim marzeniem od dzieciństwa. Skończyłam liceum plastyczne, rodzice mnie mocno wspierali i pielęgnowali mój talent. Kiedy zdawałam na Akademię Sztuk Pięknych, kierunek projektowanie mody, ludzie pukali się w głowę i pytali: "Jaka moda?”, „Co ty będziesz po tych studiach robić, dla jakiejś firmy projektować, tak?". Nie było w Polsce projektantów, nikt o nich nie słyszał.

Czytaj więcej

Polka na obczyźnie: Sabina Poulsen jedyna licencjonowana przewodniczka z Polski na Wyspach Owczych

Ani za bardzo z czego projektować, o materiały były bardzo trudno.

O materiały była walka, kupowało się je w różnych dziwnych miejscach. Łódź miała lepszy dostęp do tkanin, bo były tam fabryki, między innymi lnu. Jedna z pierwszych kolekcji, jakie zrobiłam, kiedy otwierałam mój pierwszy w życiu butik, w Juracie, była właśnie ze lnu.

Czy przypadkiem swojego pierwszego męża nie poznałaś w Juracie?

Tak. Miałam 21 lat, kiedy się pobraliśmy i otworzyliśmy ten sklep. Pamiętam, że wystawę butiku zdobiła okładka „ELLE” z Małgosią Kożuchowską, w sukience ze skóry, którą sama szyłam na maszynie. Był to chyba 2001 rok, ile to lat temu! Otworzyliśmy butik, na sztaludze stała pięknie wydrukowana okładka, ludzie zatrzymywali się przed witryną i mówili: "Zobacz, okładka, ciekawe dlaczego?”, „Ale że tutaj ta sukienka jest? To niemożliwe!". Takie to czasy - nie było marek, nazwisk, projektantów, było rzeźbienie od zera. Cudownie to wspominam!

Ile czasu minęło, zanim pojawiłaś się w Warszawie?

Przeniosłam się dwa lata przed skończeniem studiów. Warszawa mnie wołała. Miałam dużo pokazów i zamówień. Nie pochodzę z zamożnej rodziny, tylko z profesorskiej, więc bardzo wcześnie musiałam zacząć pracować. Miałam szczęście, że mogłam to robić w swoim zawodzie. Studia kończyłam już jako tak zwany znany projektant. To wszystko potoczyło się bardzo, bardzo szybko.

Rozumiem, że nie miałaś problemu ze swoim dyplomem.

Zdziwiłabyś się. Dyplom zdałam na same celujące oceny, ale przez to, że na studiach pokazywałam się w mediach, miałam okładki, wywiady, pokazy, znałam gwiazdy- zetknęłam się z dużą zazdrością. To mnie "usadziło" na przyszłość, bo naprawdę na sukces zapracowałam sama.

Czego nauczyłaś się od Cypryjczyków?

Mają południowy temperament, są więc dużo bardziej otwarci, dużo bardziej serdeczni. Znasz to powiedzenie „siga, siga”?

Tak! „Powoli, jeszcze jest czas”.

Uwielbiam je. Przyrzekam ci, że w Warszawie chodzę szybciej, takim warszawskim krokiem, a tutaj odczuwam cudowny "slow down". Naprawdę wszystko, co robię, da się zrobić wolniej. Można wolniej chodzić, można wstać wcześniej rano, iść na spacer po plaży, poukładać sobie wszystko w głowie, a potem dopiero zacząć dzień. Nic nie ucieknie. Nauczyłam się tego zdrowego, prawdziwego podejścia do życia "slow". To się pewnie bierze z tego, że na Cyprze przez większość czasu jest zbyt gorąco, żeby się spieszyć. Potem wchodzi ci to w krew i widzisz, że i tak ogarniasz. Są oczywiście sytuacje, w których trzeba "gasić pożary", ale zdarzają się dość rzadko. Jedną z najważniejszych rzeczy, które wygrałam w życiu tym wyjazdem było wychowywanie tutaj moich dzieci. Byłam z nimi cały czas, oczywiście jednocześnie pracowałam, ale każde popołudnie, każdy wieczór spędzaliśmy razem. Mam w tej chwili w domu cudownych, prawie dorosłych ludzi, których uzbroiłam w miłość, pewność siebie i szacunek do drugiego człowieka. W Warszawie nie byłabym w stanie tego zrobić . Po prostu nie miałabym na to czasu.

To piękne!

Detoks od show-biznesu wbrew pozorom przechodziłam dosyć długo. Miałam taki moment, że bolało mnie to, że zaproszeń pojawiało się mniej i trochę znikałam. Ostatnio zostałam zaproszona na imprezę z całą starą gwardią projektantów. Termin wypadał tydzień po pogrzebie mojego taty, więc nie było mowy, żebym się tam pojawiła, ale jak nie tęsknię za tym środowiskiem, to wtedy zatęskniłam. Chciałam zobaczyć ludzi, z którymi tworzyliśmy polską modę. Nigdy tego nie robię, ale gdybym miała przewartościować co zyskałam, a co straciłam wyjeżdżając na Cypr, to wygrałam po prostu życie. Dostałam już swoje nagrody i opuszczając Polskę wiedziałam, że mam wszystko. Jedyne, co mogłabym zyskać zostając, to więcej "fejmu" i więcej pieniędzy, a nie potrzebowałam ani tego, ani tego. Chciałam pożyć. Podjęłam świadomą decyzję, która zamknęła się klamrą. Po tych 12 latach mogę powiedzieć: to nie była łatwa ścieżka, ale wygrałam życie.

Natalia Jaroszewska

Polska projektantka mody. Tworzy swoją markę od 2000 roku. Wprowadziła na polski rynek trend boho, któremu jest niezmiennie wierna. Jej charakterystyczne kolekcje w stylu romantycznej bohemy zdobyły uznanie zarówno w Polsce, jak i za granicą, były prezentowane m.in. w Paryżu, Londynie, Atenach, Wiedniu, czy Hawanie. Wśród wiernych klientek marki jest wiele gwiazd polskiego show-biznesu. Od 2012 roku mieszka i tworzy na Cyprze, który jest dla niej niewyczerpanym źródłem inspiracji, a w Larnace znajduje się jej stacjonarny butik i atelier. 

Kalispera, Natalio!

Natalia Jaroszewska: Kalispera Agnieszko, jasu!

Pozostało 100% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Cudzoziemka w Polsce. Dr Amrita Jain: Tutaj żyje nam się dużo lepiej i wygodniej
Wywiad
Terapeutka artystów: Sztuka daje iluzję, że scena wypełni deficyt miłości
Wywiad
Reżyserka obsady Ewa Brodzka: Szukając bohaterów serialu, zwracam uwagę nie tylko na talent
Wywiad
Polka w Tajlandii: Tutaj można zmienić imię, jeśli ktoś uzna, że przynosiło mu pecha
Wywiad
Córka Beaty Tyszkiewicz o życiu w Szwajcarii: Bogaci czy biedni – wszyscy mamy takie same widoki