Skojarzania, które jako użytkownicy języka polskiego mamy zakorzenione w świadomości i wpisane w tak zwaną kompetencję komunikacyjną. Jednym z nich jest odczuwanie niektórych feminatywów jako przypisanych do stylu potocznego, odbierających powagę osoby i stanowiska, w odniesieniu do których są używane. To właśnie zjawisko daje o sobie znać w ocenie i odbiorze form ministerka i ministra. Kobiety z jednej strony chcą, aby nazwy ich funkcji miały żeńską formę, a drugiej nie odpowiada im, że miałaby to być utworzona zgodnie z systemowymi zasadami poprawności ministerka. Dlatego wybierają ministrę, która – jak zapewne im się wydaje – brzmi bardziej stosownie. W efekcie w narracji medialnej powstaje chaos. Dziennikarze żonglują różnorodnymi formami, chcąc sprostać oczekiwaniom kobiet kierujących ministerstwami. Mówi się o pani minister zdrowia, ale pani ministrze edukacji. Tę ostatnią nazywa się też zresztą ministerką – jeśli dziennikarz chce podkreślić, że ma rozeznanie w języku.
Czy słusznie domniemywam, że wpływ na ten stan rzeczy mogło mieć stanowisko Rady Języka Polskiego wyrażone już jakiś czas temu, dopuszczające pełną dowolność w używaniu feminatywów?
Osoby, dla których język jest narzędziem pracy i które w zawodowej codzienności mierzą się z jego zawiłościami, na pewno szukają odpowiedzi na trudne pytania w tego rodzaju orzecznictwie. Głos w sprawie zabierają też oczywiście politycy. Mnie osobiście najbardziej przypadła do gustu opinia prezydenta Komorowskiego. Odpowiadając na pytanie o zasadność stosowania feminatywów utworzonych od słowa minister, powiedział on kiedyś, że w sytuacjach formalnych wskazane byłoby używanie formy zapisanej w Konstytucji, czyli męskiej. Przy okazji warto zwrócić uwagę, że dyskusja, która toczy się na ten temat feminatywów, niemal w stu procentach dotyczy postaci mianownika. Nie słyszałam jeszcze, żeby komukolwiek przeszkadzała zbieżność form właściwych dla kobiet i mężczyzn w narzędniku czy miejscowniku liczby mnogiej – w obu tych przypadkach brzmi ona tak samo: dwie ministry, ale: z dwiema ministrami, o dwu ministrach. Więc może jednak lepiej: o dwu paniach minister? To pokazuje, z jak powierzchownym „problemem” mamy do czynienia. W ogóle chciałabym podkreślić, że w polszczyźnie mamy bardzo bogaty zestaw narzędzi pozwalających na wskazanie płci osoby, o której się mówi: zaimki, przymiotniki, formy czasowników. Stanie na stanowisku, zgodnie z którym tylko używanie feminatywów może sprawić, że kobiety przestaną być niewidzialne w języku, jest bezpodstawne. Zwłaszcza że od niektórych nazw funkcji form żeńskich z zasady się nie tworzy, bo brzmiałaby dziwnie, np. burmistrzka, wójtka? A może ta wójta? Chociaż jest sołtyska.
Wspomniała pani, że to, co się dzieje teraz w związku z feminatywami, prowadzi do podziałów społecznych i jest mocno upolitycznione. Co to konkretnie oznacza?
Po pierwsze: jesteśmy w takim momencie, w którym używanie żeńskich nazw zawodów lub niechęć wobec nich stają się podstawą do przewidywania preferencji politycznych i światopoglądu człowieka. Na tej podstawie definiuje się rozmówcę. „Wiadomo”, że ten, kto nie używa feminatytwów, to konserwatysta, a ten, komu zależy na ich obecności w języku, to osoba o poglądach lewicowych. Nie przypominam sobie, żeby podobne zjawisko tak mocno dawało o sobie znać kiedykolwiek w przeszłości. Po drugie: używanie feminatywów przez dziennikarzy jest wyrazem ich identyfikowania się z rozmówcą lub nie. Wystarczy przypomnieć sobie narrację medialną na temat Beaty Szydło. Czy kiedykolwiek i gdziekolwiek została ona nazwana premierką? Nie. Można by powiedzieć: wiadomo, to konserwatystka, a na bycie premierką „zasługiwałaby” osoba postępowa, otwarta, głosząca inne wartości... I wreszcie po trzecie – z tym już w ogóle nie było wcześniej do czynienia – ciekawy to czas, w którym politycy decydują o normach językowych. Narzucają sposoby mówienia o sobie i arbitralnie rozstrzygają, co jest poprawne, a co nie… Język jest żywym tworem. Zmienia się, rozwija, obiera różne kierunki. Nie można odgórnie nim sterować. W kontekście politycznym jest to szczególnie niewskazane.