Reklama

Polka w Nowej Zelandii: Na antypodach jesteśmy szanowani za uczciwość i pracowitość

Posiadanie własnej marki kosmetycznej jest teraz światowym, a nie tylko nowozelandzkim trendem - mówi dr Dominika Andrys, która marzyła o byciu chirurgiem plastycznym, ale po uzyskaniu tytułu doktora w dziedzinie biotechnologii i chemii kosmetycznej swoje życie zawodowe poświeciła kosmetykom.

Publikacja: 28.09.2025 15:53

dr Dominika Andrys: Odkryłam, że olejek lawendowy wyprodukowany po moich modyfikacjach ma zdolność s

dr Dominika Andrys: Odkryłam, że olejek lawendowy wyprodukowany po moich modyfikacjach ma zdolność stymulowania produkcji kolagenu w komórkach skóry.

Foto: Sandra Nguy Dinh

W Polsce ukończyłaś studia doktoranckie z biotechnologii roślin. Od prawie 8 lat mieszkasz i pracujesz w Nowej Zelandii w branży kosmetycznej. Jak cię tam przyjęto?

Przyjęto mnie świetnie. Na antypodach osoby z moim wykształceniem są bardzo doceniane, bo tutaj specjalistów w moim zawodzie jest niewielu. Pracuję dla nowozelandzkiej firmy kosmetycznej, która może pochwalić się 60-letnim doświadczeniem w branży. Odpowiadam za opracowywanie nowych produktów.

Rozwijam także własny biznes konsultingowy pod marką Beauty Brand Formula i przygotowuję formulacje dla marek kosmetycznych ze Stanów Zjednoczonych czy z Europy. Napisałam również książkę, w której dzielę się swoją wiedzą i doświadczeniem z zakresu budowania marki kosmetycznej.

W Polsce nie było cię 11 lat.

Zanim znalazłam się w Nowej Zelandii, przez prawie cztery lata pracowałam w Norwegii. Wyjechałam tam jeszcze jako doktorantka biotechnologii roślin Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie na 3-miesięczny staż w ramach Erasmusa. Nim się obejrzałam, zaproponowano mi pracę w norweskiej firmie. Zostałam więc na kolejne lata.

Czym się tam zajmowałaś?

Moją specjalnością jest lawenda. Po studiach magisterskich zapisałam się na studia podyplomowe z chemii kosmetycznej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Na zajęciach poznałam koleżankę, która w swoich badaniach do rozprawy doktorskiej wykorzystywała lawendę. Dostałam od niej kilka próbek tej rośliny i zaczęłam namnażać ją w warunkach in vitro.

Spotkanie z Michaliną Adaszyńską-Skwirzyńską (teraz już panią doktor) było przełomowe. Zainspirowała mnie! I jeśli chodzi o dalszą pracę naukową i wykorzystywanie w kosmetologii tej aromatycznej rośliny.

Reklama
Reklama

Skontaktowałam się z profesor Danutą Kulpą, którą znałam z zajęć podczas moich studiów magisterskich, i zapytałam, czy zechciałaby zostać promotorką mojego doktoratu. Zgodziła się.

Czytaj więcej

Diana Łapińska-Sanocka o pracy w Google: Popełniłam wiele gaf kulturowych

W moich badaniach łączyłam biotechnologię z chemią kosmetyczną. Namnażałam rośliny lawendy, dozowałam w odpowiednich proporcjach składniki po to, aby otrzymać większą aktywność antymikrobiologiczną i antyoksydacyjną olejków eterycznych, a następnie używałam ich jako naturalne konserwanty w kosmetykach. Po czym testowałam eksperymentalne kosmetyki na fibroblastach, czyli komórkach skóry. Podczas badań w ramach programu Erasmus w Norwegii odkryłam, że olejek lawendowy wyprodukowany po moich modyfikacjach ma zdolność stymulowania produkcji kolagenu w komórkach skóry.

Czyli podwójny sukces. I badania zwieńczone powodzeniem, i otrzymałaś propozycję pracy w Norwegii.

Tak. Wtedy ogromnie się cieszyłam z tego, że mogę dalej pracować w Norwegii. Wyniki zaś badań i hydrolat lawendowy wykorzystuję w kosmetykach, które produkuję pod własną marką tutaj w Nowej Zelandii.

Wszystko zaczęło się od tego, że w norweskim laboratorium specjalizowano się w wykorzystywaniu ekstraktu z ikry łososia, ponieważ wykazuje duże właściwości przeciwzmarszczkowe i poprawia kondycję skóry. „A może by tak wykorzystać w tych badaniach olejki lawendy? Jeśli wyniki będą obiecujące, to może powstanie z tego publikacja” – pomyślałam. Skończyło się na trzech patentach.

Aż trzech?

Patenty obejmują innowacyjne metody przygotowania pożywek do mikronamnażania lawendy oraz efektywnego pozyskiwania olejku lawendowego o wysokiej jakości. Dzięki nim możliwe jest uzyskanie czystego i stabilnego olejku, który zachowuje wszystkie pożądane właściwości kosmetyczne. To ogromnie satysfakcjonujące, że wyniki badań znalazły zastosowanie w przemyśle kosmetycznym i inspirują dalsze projekty badawcze oraz formuły kosmetyczne.

Reklama
Reklama

Jak wspominasz ten czas w Norwegii?

Norwegia leży o godzinę lotu od Szczecina. Gdyby coś poszło nie tak, to w każdej chwili mogłam wrócić do Polski. Na początku praca w norweskim laboratorium była dla mnie nobilitacją, bo wtedy nawet nie marzyłam o takiej możliwości. Później dowiedziałam się, że płacono mi znacznie mniej niż Norwegom zatrudnionym na takim samym stanowisku. Czy to było fair? Nie sądzę. W Norwegii czułam się dyskryminowana, gorsza, nie na miejscu.

Pracowałam tam w firmie biotechnologicznej i byłam, jak już wspominałam, zaangażowana w różne badania dotyczące produkcji ekstraktu z ikry łososia. Po prawie trzech latach awansowałam na stanowisko seniorskie jako specjalistka od badań i formulacji. Jednak pomimo awansu, brakowało mi wyzwań. Miałam poczucie, że zakres moich obowiązków zaczyna coraz bardziej odbiegać od najbliższej mi badawczej sfery, zmierzając w stronę organizacyjną i administracyjną. Poza tym firma nie dość inwestowała w marketing i PR, kosmetyki, które produkowała były niszowe i mało popularne.

Coraz bardziej czułam, że chciałabym robić coś więcej. Zaczęłam więc szukać pracy. Wysyłałam swoje oferty nie tylko do firm w Norwegii, ale także do Irlandii czy Wielkiej Brytanii. Jakie było moje zdziwienie, gdy nagle napisała do mnie rekruterka z Nowej Zelandii. „Może przez przypadek wysłałam CV na drugi koniec świata?” – zastanawiałam się. Po przejściu przez cały proces rekrutacyjny pomyślałam, że praca w nowozelandzkiej firmie może być wspaniałą przygodą na rok. „Pojedziemy, zobaczymy” – stwierdziłam podpisując kontrakt. Po sześciu miesiącach przygotowań – na początku 2018 r. wylądowałam w Auckland.

Czytaj więcej

Magda Wierzycka jedną z najbogatszych kobiet w RPA: Tutaj mój głos ma znaczenie

Nowozelandczycy mnie przyjęli jak swoją, szybko mnie zaakceptowali. Poczułam się doceniona. W Nowej Zelandii odetchnęłam. Tak jak już wspominałam, szybko mnie zaakceptowano. Przez te lata udało mi się zbudować moją prywatną markę osobistą w przemyśle kosmetycznym. Może było mi trochę łatwiej, bo tutaj bycie Polką jest kolejnym atutem. Na antypodach mamy dobrą opinię. Jesteśmy szanowani za uczciwość i pracowitość.

Dwa lata po przeprowadzce na drugą półkulę poznałam też mojego męża. Nowa Zelandia coraz bardziej staje się moim drugim domem.

Reklama
Reklama

Nie zawsze tak było?

W 2019 r. przyleciałam do Polski na święta z myślą, że czas wracać nad Wisłę. Kupiłam mieszkanie w Stargardzie Szczecińskim na etapie „dziury w ziemi”, wróciłam do Auckland i wybuchła pandemia. Wtedy czułam się trochę jak w pułapce. Wprowadzono restrykcje pandemiczne, zamknięto granice. Gdybym wyjechała, nie mogłabym wrócić i straciłabym status rezydenta. Stwierdziłam, że lepiej zostać w Nowej Zelandii i powoli zdobywać doświadczenie niż zostać z niczym. W tym czasie moi rodzice nadzorowali każdy etap powstawania mojego mieszkania, przesyłali mi zdjęcia, a ja zdalnie wybierałam kolor ścian, meble czy lampy.

Pandemia się skończyła. Mieszkanie jest ukończone i na mnie czeka, ale ja jak na razie nie zamierzam wracać.

Odległość to jest niestety największy problem. Nie dość, że sam lot do Polski trwa ponad 30 godzin, to jeszcze trudno z dnia na dzień zabukować lot, więc niestety wiele sytuacji czy też uroczystości rodzinnych mnie ominęło. Gdy coś nagle wydarzy się w moim rodzinnym kraju, nie jestem w stanie reagować natychmiast. Mogę więc wspierać moją rodzinę na odległość.

Cały czas pracujesz w tej samej firmie, do której ściągnęła cię rekruterka z LinkedIna?

W Pauling Industries pracowałam prawie cztery lata. Dużo się tam nauczyłam, miałam możliwość współpracy z wieloma markami kosmetycznymi. Potem zatrudniłam się jako menedżerka w firmie kosmetycznej Nutrimetics, która działa na rynku od ponad 60 lat. To jednak praca w poprzedniej firmie dała mi impuls do tego, żeby rozwijać własną działalność.

Dlaczego?

Pauling Industries to producent kontraktowy, który na rynku nowozelandzkim działa od ponad trzech dekad i specjalizuje się w tworzeniu kosmetyków na zamówienia małych i dużych firm. Opracowywaliśmy skład, przygotowywaliśmy formulacje i zajmowaliśmy się produkcją kosmetyków dla osób, które chciały otworzyć własną firmę kosmetyczną. Po pierwszym lockdownie spadła na nas klęska urodzaju. Otrzymaliśmy tak wiele zleceń, że nie nadążaliśmy z ich realizacją. To właśnie wtedy pomyślałam o tym, żeby zacząć działać na własny rachunek, przygotowywać formulacje, doradzać klientom. Ponieważ wiele pytań się powtarzało, postanowiłam napisać książkę „Beyond Beauty: How to Build Your Own Cosmetic Brand” – przewodnik o tym, jak krok po kroku stworzyć własną markę kosmetyczną.

Reklama
Reklama

Klienci nie zdają sobie sprawy, że im mniejsza produkcja, tym koszt wyprodukowania takiego produktu będzie wyższy, że producenci składników kosmetycznych nakładają pewne wymagania i nie przyjmą argumentu, że do wyprodukowania 5 tys. sztuk kremu do rąk nie potrzebujemy 200 kilogramów gliceryny, tylko będziemy musieli zrealizować to minimalne zamówienie i niestety za nie zapłacić.

Czy codzienność zainspirowała cię do stworzenia jakiegoś kosmetyku?

Czytaj więcej

Polka w Kolumbii: Tutaj zachowanie z polskiej kawiarni jest kompletnie niemożliwe

A wiesz, że tak? Po pierwszym lockdownie zapisałam się na zajęcia pole dance. Wiele kobiet uczestniczących w zajęciach skarżyło się że pocą im się ręce, ślizgają się po rurce, coraz częściej słyszałam, że brakuje preparatu, który poprawiłby przyczepność i łatwość wykonywania ruchów. Wzięłam sobie ich uwagi do serca, zamknęłam się w laboratorium i metodą prób i błędów opracowałam odpowiedni produkt. Gdy byłam już zadowolona z efektów, przyniosłam próbki i dałam moim koleżankom do przetestowania. Okazało się, że trafiłam w dziesiątkę i spełniłam ich oczekiwania. Kolejnym krokiem było skomercjalizowanie produktu i wypuszczenie go pod własną marką – Zelania Active.

Ile czasu trwa proces wypuszczenia kosmetyku na rynek?

Bezpiecznie planując, trzeba liczyć od 9 do 12 miesięcy.

Jeżeli mam wszystkie składniki, to najpierw umieszczam ich procentowy skład w Excelu i otrzymuję wizualizację takiej formulacji. Jeśli „na moje oko” wszystko się zgadza, przygotowuję próbkę w moim laboratorium i wysyłam do klienta. Wszystko zależy od oczekiwań klienta i od tego, jak skomplikowany produkt mamy otrzymać, bo niektóre produkty, jak na przykład żel do mycia ciała czy twarzy wyprodukujemy szybciej, a wypuszczenie emulsji kosmetycznej, kremu czy innego produktu zajmie nam zdecydowanie więcej czasu.

Reklama
Reklama

Samo opracowanie formulacji to jedno. Kolejnym etapem jest test stabilności, który trwa ok. trzy miesiące. Przeprowadzany jest w temperaturze pokojowej i podwyższonej. Laboratoria testują w różnych temperaturach, ja najczęściej wykonuję testy w temp. 45 st. C, żeby mieć pewność, że produkt będzie stabilny nawet w cieplejszych krajach.

Pozostała część działań należy już do klienta, który musi kupić odpowiednie składniki, opakowania, zaprojektować etykiety, zadbać o promocję.

Jak przygotowuje się kremy do cery alergicznej, skłonnej do podrażnień?

Nie można ot tak na opakowaniu umieścić informacji, że produkt jest przetestowany dermatologicznie i nadaje się do skóry wrażliwej czy atopowej. Trzeba mieć potwierdzenie w testach, które przeprowadzane są na konkretnej grupie osób. Takie badania zwykle są kosztowne, więc nie każda marka je robi, a jeżeli klient stawia pierwsze kroki w branży kosmetycznej, to często nie ma na nie budżetu.

Podobnie jest z etykietą vegan. Żeby móc ją umieścić na kosmetykach, trzeba uzyskać taki certyfikat w odpowiednim instytucie. W branży kosmetycznej jest wiele regulacji, które trzeba spełnić, żeby wypuścić na rynek dobry produkt.

Czy posiadanie własnej marki kosmetycznej jest trendem nowozelandzkim?

Myślę, że nie. Odkąd prowadzę własną firmę i rozwijam konsulting, praktycznie codziennie otrzymuję zapytania z różnych stron świata o przygotowanie formulacji. Od Stanów Zjednoczonych po Europę, Dubaj, Indie czy Australię i Nową Zelandię. Posiadanie własnej marki kosmetycznej jest teraz światowym, a nie tylko nowozelandzkim trendem.

Reklama
Reklama

Ty masz aż dwie takie marki.

Wspominałam już o gripie, który przeznaczony jest do pole dance i innych sportów – to marka Zelania Active.

Produkuję również kosmetyki pod marką Zelania Skincare, wykorzystuję w nich m.in. hydrolat lawendowy i kompleks Zelven+®.

Kiedy zaczęło się u ciebie zainteresowanie chemią kosmetyczną?

W liceum chciałam zostać chirurgiem plastycznym. Ale później pojawiły się obawy, że bycie lekarzem to duża odpowiedzialność, ostatecznie zdecydowałam się na biotechnologię. Ale branża kosmetyczna wciąż mnie przyciągała. Byłam makijażystką, konsultantką L'Oreal, przedłużałam rzęsy, ale zawsze fascynowała mnie naukowa strona i innowacyjność kosmetyków.

Czego nauczyłaś się od Nowozelandczyków? Jakie zachowania były dla ciebie niewyobrażalne w pracy, a tutaj są normą?

W Nowej Zelandii do trzech dni można wziąć wolne z powodu choroby. Co ciekawe, nie trzeba przynosić żadnego zwolnienia od lekarza, tylko zgłosić przełożonemu niedyspozycję. Bardzo długo nie potrafiłam z tego korzystać – dla mnie, Polki wychowanej w kulcie pracy, skorzystanie z tego prawa było nie do pomyślenia. Dopiero po trzech latach pracy w nowozelandzkiej firmie wzięłam jeden dzień wolnego (tzw. sick leave) i pamiętam, że to ja miałam z tym problem, a nie mój szef.

Czytaj więcej

Polka w Arktyce: Gdy pojawią się problemy zdrowotne, trzeba lecieć do innego kraju

W Nowej Zelandii każdy pracownik pełnoetatowy po sześciu miesiącach pracy ma prawo do minimum 10 płatnych dni zwolnienia chorobowego w roku, które kumulują się i można je wykorzystać również w sytuacjach, gdy trzeba zaopiekować się chorym członkiem rodziny.

Czym jest dla ciebie sukces? Czy czujesz się kobietą sukcesu?

Uważam się za osobę spełnioną, ponieważ zajmuję się na co dzień tym, co sprawia mi przyjemność. Mogę w laboratorium spędzać długie godziny i nie czuję się zmęczona. Po prostu uwielbiam to robić. Sukces dla mnie to przede wszystkim możliwość realizowania swojej pasji i wpływania na innych w branży.

Moja książka „Beyond Beauty” okazała się wielkim sukcesem – zaledwie kilka tygodni po publikacji otrzymałam zaproszenie na jedno z największych wydarzeń w przemyśle kosmetycznym, „in-cosmetics Asia” w Bangkoku, aby wziąć udział w panelu dyskusyjnym. To dla mnie ogromne wyróżnienie i potwierdzenie, że moja praca ma realny wpływ na branżę, a moje doświadczenie i wiedza są doceniane na międzynarodowym poziomie.

W Polsce ukończyłaś studia doktoranckie z biotechnologii roślin. Od prawie 8 lat mieszkasz i pracujesz w Nowej Zelandii w branży kosmetycznej. Jak cię tam przyjęto?

Przyjęto mnie świetnie. Na antypodach osoby z moim wykształceniem są bardzo doceniane, bo tutaj specjalistów w moim zawodzie jest niewielu. Pracuję dla nowozelandzkiej firmy kosmetycznej, która może pochwalić się 60-letnim doświadczeniem w branży. Odpowiadam za opracowywanie nowych produktów.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
PODCAST „POWIEDZ TO KOBIECIE”
Olga Bończyk o swoich niesłyszących rodzicach: Oni dokonali cudu
Wywiad
Które nowotwory bolą najbardziej? Specjalistka medycyny paliatywnej odpowiada
Wywiad
Zaczyna się nowa era w produkcji leków. „AI zmniejsza liczbę ślepych uliczek"
Wywiad
Katarzyna Zielińska o produkowaniu spektakli teatralnych: To moje uzależnienie
PODCAST „POWIEDZ TO KOBIECIE”
Bożena Batycka: Straciłam wiarę w sądy
Reklama
Reklama