Reklama

Tatiana Hrechorowicz: Styl nie zależy od tego, co mamy na sobie

Nie jestem ani młodsza, ani obiektywnie ładniejsza niż trzydzieści lat temu, a przyznam, że nigdy nie miałam tyle męskiej atencji, co po pięćdziesiątce – mówi Tatiana Hrechorowicz, kostiumografka, psycholożka i influenserka.

Publikacja: 08.12.2025 18:02

Tatiana Hrechorowicz: Chaos w szafie zawsze jest konsekwencją tego, co mamy w środku.

Tatiana Hrechorowicz: Chaos w szafie zawsze jest konsekwencją tego, co mamy w środku.

Foto: Archiwum prywatne

Styl to nie moda – mówi pani w mediach społecznościowych. Jakby to pani wytłumaczyła komuś, kto wciąż goni za kolekcjami z wybiegów?

Każda z nas jest inna. Mamy różne preferencje życiowe, figury, upodobania. Styl to coś, co oddaje naszą osobowość. To sposób, w jaki myślimy o sobie, o tym, jak chcemy żyć i jak się prezentować, co jest nam bliskie. Moda to natomiast kwestia trendów: kolorów czy fasonów danego sezonu. One nie zawsze są dla nas odpowiednie. Dlatego z mody warto czerpać tylko wtedy, gdy wiemy, kim jesteśmy. Jeśli wiem, kim jestem i jaki chcę mieć wizerunek, to właśnie w tym wyraża się mój styl.

Ale ubranie potrafi dodać nam odwagi, zanim jeszcze pojawi się ona w głowie?

Zdecydowanie tak. Jest takie stare powiedzenie: „Chcesz być prezesem, ubieraj się jak prezes”. Wystarczy spojrzeć na literaturę, kino, mass media; znajdziemy tam przykłady, że zmiana tożsamości przez ubiór daje zupełnie inny komunikat. W polskiej kulturze świetnym tego przykładem jest choćby postać Nikodema Dyzmy. My jednak często ubieramy się po to, żeby się schować. Albo myślimy o sobie tak źle, że zaniedbujemy tę sferę życia. W Polsce, mam wrażenie, szczególnie lubimy się ukrywać: wybieramy neutralne, bezpieczne kolory. Nie chcemy się wyróżniać. Za tym zwykle stoi lęk przed oceną, brak pewności siebie, poczucie, że lepiej zniknąć w tłumie. Moda nie jest odwagą. To korzystanie z tego, co ktoś inny nam proponuje. Styl natomiast jest o nas – o tym, kim jesteśmy i jak chcemy być widziane.

Kobieta patrzy w lustro i widząc siebie, czuje się beznadziejnie. Od czego ma zacząć zmianę? Od fryzjera, od porządków w szafie? A może najpierw powinna iść na terapię?

Czytaj więcej

Alexandra Konarska: Bal Debiutantów to tradycja kształtująca przyszłość

Pewnie zadziałałoby to wszystko naraz, ale zwykle zaczynamy od jednego kroku, który pociąga za sobą kolejne. Najważniejsze to uświadomić sobie: czy jestem w miejscu, w którym chcę być? W życiu przechodzimy różne momenty i kryzysy. Zawsze powtarzam: „Nie zmarnuj nigdy dobrego kryzysu”. Kryzys nas zatrzymuje, przewartościowuje, zmusza do refleksji: „Nie chcę, żeby było tak dalej”. To moment, w którym najczęściej rośniemy. To może brzmieć banalnie, ale kobiety bardzo często dokonują zmian po traumatycznych doświadczeniach, rozstaniach, ciężkiej chorobie: idą do fryzjera, zaczynają inaczej się ubierać, inaczej myśleć o sobie. To symboliczny gest: coś muszę zmienić w sobie, bo nie chcę już tego, co było. Wtedy pojawiają się pytania: kim ja właściwie jestem, jakie są moje wartości, co chcę dać światu?

Z wiekiem również dojrzewamy, rozkwitamy, stajemy się bardziej świadome i mniej skłonne do godzenia się na rzeczy narzucane z zewnątrz. Coraz lepiej słyszymy swój wewnętrzny głos, który podpowiada: „To mi się podoba, to jest moje”. Dlatego nigdy nikomu nie mówię: „Masz się ubierać tak albo tak”. Jedna czuje się lepiej w stylu sportowym, inna w glamour i to jest w porządku. Ważne, by w ogóle był styl. Niestety często mam wrażenie, że na polskich ulicach widzę kobiety po prostu odziane w przypadkowe ubrania, które nie wyrażają osobowości. Nawet jeśli są modne, to nie mówią nic o człowieku.

Reklama
Reklama

Co najczęściej pani widzi, gdy kobieta przychodzi do pani po pomoc? Że ma chaos w szafie, czy że brakuje jej odwagi?

Chaos w szafie zawsze jest konsekwencją tego, co mamy w środku. Jeśli jestem zagubiona, nie wiem, kim jestem, miotam się między pomysłami, bo coś podpowiedziała koleżanka albo coś zobaczyłam w telewizji, to widać to zarówno w życiu, jak i w szafie. Kiedy jednak zaczynam porządkować głowę, myśleć o sobie w kategoriach: jestem ważna, chcę o siebie zadbać, to od razu przekłada się to na wygląd. Zaczynam dbać o włosy, makijaż, ubrania. Szukam rzeczy, które mnie wyrażają, są schludne, lepszej jakości. Wiele kobiet wcześniej uważało, że wydawanie pieniędzy na siebie jest niestosowne. Stoją za tym różne przekonania. Praca nad stylem często zaczyna się więc od zmiany myślenia o sobie samej.

Na szczęście przekonania można zmieniać.

Musi przyjść taki moment, w którym powiemy sobie: „Jestem ważna. Zasługuję”. 

Zdarza mi się słyszeć zdanie: „W twoim wieku to już nie wypada”. Naprawdę istnieje coś takiego jak ubieranie się stosownie do wieku?

Myślę, że w Polsce funkcjonuje ta zasada, nawet jeśli nie zawsze wypowiadamy ją wprost. Jest obecna w naszej komunikacji niewerbalnej, mentalnej, kulturowej. Wychowałam się w największym mieście w Polsce, wydawałoby się kosmopolitycznym i otwartym, a mimo to wielokrotnie słyszałam takie uwagi. Co więcej, najczęściej nie od mężczyzn, ale od kobiet. To one potrafią sprowadzać nas na „swój poziom”, rzucając zdania w rodzaju: „No wiesz…

Też to słyszę: „No wiesz, mini? W twoim wieku?!”

Tymczasem mini jest dziś modne, podobnie jak ciałopozytywność. Nie jestem bezrefleksyjną fanką tego nurtu, ale uważam, że warto pokazywać to, co w nas obiektywnie atrakcyjne, bo to nasze zasoby. Wiek nie ma tu nic do rzeczy. Ważne jedynie, żeby się nie przebierać i nie udawać kogoś, kim się nie jest. Jeśli nie czujesz się dobrze w mini, nie noś jej, bo będziesz wyglądać groteskowo. Najgorsze, co można zrobić, to odmładzać się na siłę albo udawać kogoś innego, niż się jest.

Styl, jak mówiłam na początku, to cała nasza osobowość. Nie kwestia tego, co mam na sobie, tylko tego, jak się noszę, jak się poruszam, jak się uśmiecham, jak zakładam nogę na nogę. Ktoś może być ubrany w worek, czy kawałek celofanu, a i tak wyglądać stylowo. Bo to, co zachwyca, to osobowość, pewność siebie, kobiecość, seksapil. Widzę, że nam, Polkom, bardzo tego brakuje. To oczywiście efekt wychowania; uczono nas skromności, wycofania, a nie pewności siebie. Owszem, zdobywamy ją później, przechodząc przez kryzysy, ucząc się, że potrafimy sobie poradzić. Ale kulturowo nadal chowamy swoją kobiecość, traktując ją jak coś wstydliwego, nieistotnego. Często nam się wydaje, że jesteśmy już wyzwolone, że wszystko nam wolno. I tak, i nie. Gdybyśmy naprawdę szczerze ze sobą porozmawiały i zapytały: „Na ile odważam się wyjść na ulicę i naprawdę zwrócić na siebie uwagę?”, to okazałoby się, że jednak nie mamy odwagi. Podziwiamy odważne kobiety, ale same wolimy nie ryzykować. I to właśnie sprawia, że hasło „nie wypada” wciąż ma w naszym życiu ogromną siłę.

Czytaj więcej

Katarzyna Daniłko czyli Pani od jakości: Lewa strona mówi nam o ubraniu wszystko
Reklama
Reklama

Pojawia się też inne zdanie, które często słyszę w przestrzeni publicznej od kobiet po pięćdziesiątce: „Wsiadam do metra i czuję się przezroczysta, nikt mnie już nie widzi”. Jak więc nie wpaść w tę pułapkę przezroczystości? 

Myślę, że same tę pułapkę na siebie zastawiamy, ulegając stereotypom wieku i temu, co wypada. I zaczynamy się wycofywać. A ja przyznam, że nigdy nie miałam tyle męskiej atencji, co po pięćdziesiątce. To właśnie teraz mężczyźni zagadują do mnie, zapraszają na kawę, piszą. Dlaczego? Bo czują moją energię.

Nie jestem ani młodsza, ani obiektywnie ładniejsza niż trzydzieści lat temu. To kwestia tego, co emanuje ze środka. Uważam, że same skazujemy się na przezroczystość wtedy, gdy chowamy swoją kobiecość, nie wierzymy w siebie, koncentrujemy się na starości i stratach. Myślimy: „Młodość się skończyła, nic mnie już nie czeka”. Zamiast skupiać się na tym, ile jeszcze przed nami i jakie mamy zasoby. Owszem, są straty: gorzej widzimy, przybywa kilogramów, nie biegamy już tak sprawnie. Ale zasoby są nieporównanie większe. Poza tym, do kogo się odnoszę? Przecież nie do dwudziestolatków. Chcę się podobać sobie, moim równolatkom, partnerowi, koleżankom, sąsiadom. I nie zamierzam rezygnować z tego, by pokazywać swoją dojrzałą kobiecość, świadomość, doświadczenie, seksapil. To nie znaczy, że mam epatować dekoltem. Chodzi o coś zupełnie innego. O to wewnętrzne poczucie: „Wiem, kim jestem i jaka jest moja wartość nie tylko jako kobiety, ale jako człowieka.”

Co właściwie znaczy być stosownie ubraną? Na przykład: co założyć na rozmowę o pracę albo na ślub, by nie przyćmić panny młodej?

Od razu się wtrącę – dlaczego nie przyćmić panny młodej? To znowu nasze kulturowe myślenie. Panna młoda jest tylko jedna, ma welon, więc i tak nikt jej nie przyćmi. Ale czy to znaczy, że mam się gorzej ubrać? To jest właśnie rodzaj wycofywania się. Często słyszę takie podejście i to też jest przekonanie kulturowe. Oczywiście nie chodzi o to, by zakładać białą suknię i welon; to byłaby sytuacja niestosowna i świadcząca o jakimś deficycie. Chodzi o zasadę: ubieram się tak, by wyglądać najpiękniej, jak potrafię.

Ale przecież są pewne zasady, żeby na rozmowie o pracę wyglądać odpowiednio, na pogrzeb ubrać się stosownie do okazji, a do teatru czy opery tak, by okazać szacunek miejscu i sytuacji?

Jeśli chodzi o rozmowę o pracę, to nie istnieje jeden uniwersalny kanon. I dobrze. Pytanie brzmi raczej: jakie cechy swojej osobowości chcę pokazać? Inaczej ubiorę się, jeśli aplikuję do kancelarii prawniczej; wtedy strój ma podkreślać kompetencje, nowoczesność, dynamikę, zdecydowanie. Zupełnie inaczej, jeśli staram się o pracę w przedszkolu: tam nie pójdę w garsonce, tylko wybiorę coś miękkiego, przyjaznego, co pokaże empatię i umiejętności miękkie. Nie ma więc jednego dress code’u.

Ubiór powinien raczej odpowiadać na pytanie, jaki kawałek siebie chcę pokazać i czy to są kompetencje, których pracodawca potrzebuje. Jeśli aplikuję na stanowisko kreatywne, a pójdę w sztywnej garsonce, zrobię wrażenie osoby zachowawczej i przeciętnej, czyli nie takiej, jakiej szukają. Co do wyjść do teatru czy opery, powiem szczerze: tu także chodzi o szacunek. Ale nie tylko do miejsca, przede wszystkim do samej siebie. To kwestia tego, czy celebruję własne życie. Czy traktuję takie wyjście jak coś szczególnego, czy sprowadzam je do sytuacji banalnej, codziennej, idąc tak po prostu, w czym jestem. Ubranie bardzo na nas wpływa, zwłaszcza na kobiety. Zachowujemy się inaczej w butach na obcasie, a inaczej w trampkach. Zmieniamy mowę ciała, ton głosu, nawet sposób siedzenia. Dlatego, jeśli mówimy o docenianiu siebie, o poczuciu, że jestem warta, zasługuję, to warto także strojem celebrować okazje. Oczywiście można iść w swetrze i dżinsach, ale jeśli się ładnie człowiek ubierze, ta sytuacja od razu nabiera odświętności.

Czytaj więcej

Urszula Rzepniewska, współtwórczyni marki Marlu: Jeszcze nie czas na odcinanie kuponów
Reklama
Reklama

To, co mnie smuci, to fakt, że ludziom coraz mniej się chce. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia sprzed pięćdziesięciu lat. Wówczas nawet robotnicy wychodzący z fabryki mieli na sobie koszule, krawaty, kapelusze. Kobiety były elegancko ubrane. Dziś często wygląda to tak, jakbyśmy ubierali się jedynie dlatego, że nie wolno chodzić nago. Gdyby tego zakazu nie było, pewnie wielu z nas całymi dniami chodziłoby w piżamie.

Promują to same reklamy, informując, że mamy tak blisko do osiedlowego sklepu, że możemy wyjść w szlafroku i kapciach.

A ja patrzę na moją mamę, która ma 90 lat i zawsze była damą. Idzie do Żabki i mówi: „Muszę założyć kolczyki, inaczej nie wyjdę”. Kiedyś ludziom się chciało. Nie dla ekspedientki za ladą, która nawet nie zwróci uwagi, tylko dla siebie. Nam się często już nie chce dla siebie. To właśnie wtedy zaczynamy mówić o byciu przezroczystą, starą, byle jaką. Jeśli jednak choć trochę się postaramy, włożymy w nasz wygląd trochę wysiłku, od razu rośnie nam energia. Naprawdę, to kwestia energii, którą w sobie mamy.

Na Instagramie zapytała pani swoje obserwatorki o trzy rzeczy, które zabrałyby na wakacje. A jakie trzy rzeczy pani zabrałaby na wakacje?

Zabrałabym pozytywne nastawienie, otwartą głowę i… kartę kredytową.

Nie powiedziała pani nic o ubraniach! Żadnych klapek, stroju kąpielowego, wieczorowej sukni?

Ależ to naprawdę nie ma znaczenia! To są tylko drobiazgi. Styl nie zależy od tego, co mam na sobie. Zależy od tego, jak się czuję i jaki klimat wokół siebie tworzę.

Reklama
Reklama

Ma pani w szafie taką rzecz, której nigdy się pani nie pozbędzie?

Mam mnóstwo takich rzeczy. Moja szafa jest niezwykle kolorowa, pełna różnych wzorów, cekinów, niemal jak magazyn kostiumów teatralnych. Na przykład mam piękną, jedwabną suknię z lat 60., ręcznie haftowaną w chryzantemy, z koralowymi guzikami. Niestety jest na mnie za mała, ale to dzieło sztuki. Nie pozbędę się jej nigdy. Może kiedyś założy ją moja wnuczka.

Zdarzyło się pani wyjść z domu w stylizacji, którą dziś uznałaby pani za totalną pomyłkę?

Nie, ale mogę opowiedzieć pewną historię o wizerunku. Kiedyś mieszkałam w samym centrum Warszawy, vis-à-vis Akademii Muzycznej na Okólniku. Zadzwoniły koleżanki, że siedzą na Foksal, jednej z najmodniejszych i imprezowych wtedy ulic, i zaproponowały, żebym przyszła. To było zaledwie siedem metrów ode mnie, ale już byłam w szlafroku. A one: „Przyjdź, przyjdź!” Pomyślałam: „Dobrze, ale skoro jestem w szlafroku, to pójdę w szlafroku”. Założyłam do niego wieczorowe szpilki, kolię i wzięłam elegancką torebkę. Szlafrok był kremowy, pluszowy, strzyżony. I poszłam. Siedziałyśmy razem ze dwie godziny. Nikt się specjalnie nie przyglądał, nikt nie komentował. Na koniec jedna z koleżanek żartem powiedziała do kelnera: „Widzi pan, same wariatki, a jedna przyszła nawet w szlafroku”. Na co kelner odparł: „W szlafroku? Myślałem, że to strzyżone norki”. I to jest właśnie anegdota o stylu. To kwestia tego, jak się nosisz. Można wyjść w szlafroku i wyglądać jak w luksusowym futrze. Ale to, czy ludzie tak to odbiorą, zależy od ciebie: od twojej postawy, pewności siebie, sposobu, w jaki idziesz. Gdybym szła skulona, zawstydzona, przemykając się, każdy pomyślałby: „Boże, baba wyszła w szlafroku”. Ale że poszłam wyprostowana, na obcasach, z torebką, efekt był glamour.

Dziś jest pani psycholożką, psychoterapeutką, inspirującą tysiące kobiet. Co było impulsem, że poszła pani w stronę stylizacji?

Przypadek. Z zawodu jestem kostiumografką, przez 25 lat pracowałam przy filmach. Zaczynałam od magazynów modowych, tworzyłam sesje, wizerunki gwiazd, okładki, teledyski. Ale początkowo nie miałam pomysłu na siebie. Studiowałam, zaszłam w ciążę i trudno było mi to wszystko pogodzić. W Warszawie pojawiła się pierwsza szkoła charakteryzacji. Pomyślałam: „Może zostanę charakteryzatorką?”. Skończyłam kurs, zaczęłam pracować, ale szybko okazało się, że w charakteryzacji nie jestem mistrzynią świata. Pewnego dnia trafiło mi się zlecenie: przy okazji makijażu miałam zrobić też stylizację do zdjęcia. Ubrałam dziewczynę i redakcji się spodobało. Potem ktoś powiedział: „Zrób jeszcze sesję mody”. Zrobiłam i znowu się spodobało. Szybko wyszło na jaw, że makijaż nie jest moją najmocniejszą stroną, ale stylizacje, owszem. I tak poszło. Jedna sesja, druga, aż zostałam redaktorką działu mody w piśmie, które dziś już nie istnieje. Potem wygrałam wielki konkurs MTV Polska na stylistę i zostałam pierwszą stylistką MTV Polska i VH1. To było dla mnie ogromne wyróżnienie.

Dalej znów zdecydował przypadek. Pracowałam przy stylizacji do zdjęcia reklamowego, a potem agencja reklamowa i klient zdecydowali, że chcą zrobić film dla telewizji. Zadzwoniła do mnie pani z produkcji: „Wiemy, że robiła pani stylizację do zdjęcia, więc jeśli nie ma pani czasu, poszukamy innego kostiumografa”. A ja – choć nie miałam wtedy bladego pojęcia o pracy w filmie, powiedziałam: „Tak, mam czas”. I to był moment otwarcia się na szansę. Dzięki temu zrobiłam swoją pierwszą reklamę z wielkim domem produkcyjnym Opus Film, który później wyprodukował m.in. „Idę”. Na planie od razu dostałam propozycję kolejnej reklamy i tak zostałam naczelną kostiumografką w Opus Film.

Przez 20 lat zrobiłam setki reklam. To było fascynujące, ale po tylu latach poczułam, że mam dość. Zmęczyła mnie ta branża. Przyszedł czas na coś nowego. Stworzyłam własną markę modową – męską. A równolegle pojawił się pomysł na psychologię. Zrobiła się przestrzeń na kolejną zmianę. Dziś nie wróciłabym już do kostiumografii, choć przez lata pracowałam z największymi gwiazdami i markami w Polsce.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Projektantka odpowiedzialna za kreacje Agaty Dudy ocenia stylizacje obecnej prezydentowej

To historia o tym, żeby otwierać się na zmianę.

Tak jest. Jeśli czujesz, że coś przestaje ci służyć, to mówi o tym twoje ciało. Pamiętam taki moment w MTV. To była świetna praca, ale moje ciało zaczęło wysyłać sygnały: „Nie chcę już tego robić”. Miałam wręcz fizyczny opór przed wyjściem do pracy. To był znak, że pora na zmianę. My często tkwimy w sytuacjach, które nam nie służą. Ciało mówi: „To nie jest dla ciebie, uciekaj stąd”. Ale znajdujemy sto powodów, by zostać: bo kredyt, bo stabilizacja, bo „tak trzeba”. A tak naprawdę często chodzi o strach. I to jest właśnie to: trzeba odważyć się iść w zgodzie ze sobą.

A jak było z założeniem męskiej marki modowej?

Marka ma już 14 lat i jest stabilna i bardzo popularna w swoim segmencie, ale zaczęła się od… przypadkowej kawy. Mojego wspólnika poznałam na planie reklamy; on reżyserował, ja robiłam kostiumy. Spotykaliśmy się później od czasu do czasu, raz w roku na spacer. I tak przez sześć lat słyszałam, że jeśli chodzi o ubrania, to „dla facetów nic nie ma”. W międzyczasie on założył bloga o męskiej elegancji. Po kilku latach zadzwonił i powiedział: „Może to zróbmy?”. A ja odpowiedziałam: „Robimy”. Decyzja zapadła w minutę. Nie mieliśmy pojęcia o biznesie, księgowości, strategiach. Na początku było twórczo, spontanicznie, artystycznie i to nas niosło. A potem krok po kroku z szalonego pomysłu zrobił się poważny biznes, z którego dziś żyje wiele osób. W zeszłym roku otworzyliśmy duży, piękny sklep we Wrocławiu, mamy butik w Browarach Warszawskich i oczywiście sprzedaż online. Trochę się śmiejemy, że gdybyśmy wtedy usiedli i zaczęli pisać biznesplan, nic by z tego nie wyszło. Ugrzęźlibyśmy w analizach, lękach, kalkulacjach. A tak, to była kwestia decyzji i działania. I to, moim zdaniem, jest recepta na wiele rzeczy w życiu: nie bać się iść w nowe.

Co pani myśli, kiedy widzi albo słyszy hasło anti-age? Czy w ogóle może istnieć styl pro-age?

Wiek, niestety, bywa dyskryminujący, nie tylko wobec kobiet, także wobec mężczyzn. I nie chodzi tu jedynie o pracę, ale również o relacje społeczne. Dla mnie pro-age to filozofia, która nie wyklucza. To myślenie, że wiek nie jest powodem do odsunięcia na margines. Problem w tym, że często same siebie wykluczamy. Mówimy: „Mam pięćdziesiąt lat, moje życie się skończyło – towarzyskie, emocjonalne, romansowe, każde”. A przecież można patrzeć inaczej – wiek to nie powód, by rezygnować z życia.

Istnieją różne prawdy na temat elegancji, że czegoś „nie wolno”, że pewnych rzeczy nie wypada nosić razem. Obala je pani?

Ze mną jest ten kłopot, że ja nie ulegam nakazom i zakazom. Mam jedną zasadę: ubieraj się tak, żeby patrząc w lustro, powiedzieć sobie: „Wyglądam jak milion dol.”. Ubranie ma nam dodawać energii. Owszem, są kwestie proporcji, krojów; to wszystko kobiety wiedzą intuicyjnie. Najważniejsze jest to, żeby się sobie podobać. Jeśli wchodzisz do przymierzalni i coś budzi wątpliwość, to nie kupuj. Wybieraj tylko ubrania, w których czujesz się dobrze. Nie słuchaj koleżanek ani doradców. Znów to powiem: każda z nas jest inna, ma inny temperament, inny poziom odwagi, inne doświadczenia. Jedne kobiety są subtelne, inne wyraziste. Ale to właśnie te wyraziste nas fascynują. Nie zachwycamy się kimś, kto włożył szarą garsonkę. Zachwycamy się kobietami, które mają styl, które są autentyczne. I to jest klucz: autentyczność. Jeśli masz dredy, niech one będą twoje. Jeśli masz loki, to niech one będą twoje. Styl to pokazanie światu: „Taka jestem”.

Materiał Promocyjny
Sukienka vs. spódnica - co ubrać do biura w chłodne miesiące?
Moda
Met Gala 2026 – motyw przewodni potwierdzony. W tle istotna zmiana organizacyjna
Moda
Suknia ślubna Taylor Swift w centrum uwagi najlepszych projektantów. Co proponują artystce?
Moda
Marki luksusowe mają problem z klientelą z pokolenia Z. Dlaczego się nie rozumieją?
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Materiał Promocyjny
Botki czy trzewiki? Jesienny przewodnik po butach
Materiał Promocyjny
Jak rozwiązać problem rosnącej góry ubrań
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama