W dzieciństwie marzyła pani o lataniu?
Od dzieciństwa fascynowały mnie samoloty i lotnictwo, ale nie od razu myślałam o byciu pilotem. Potrzebowałam czasu, by uwierzyć, że mogę to osiągnąć. W młodości marzenie o lataniu miało bardziej prozaiczny wymiar – chciałam po prostu polecieć gdzieś na wakacje. Do marzeń o tym, żeby być pilotem, musiałam dojrzeć.
Coś jednak o tym zdecydowało?
W szkole nie miałam wybitnych wyników, więc nawet nie próbowałam dostać się na studia związane z pilotażem. Po maturze przeprowadziłam się do Poznania, udało mi się dostać posadę stewardessy. Ta praca otworzyła mi drzwi do świata lotnictwa. Poznałam wielu pilotów; zainspirowali mnie do tego, by spróbować swoich sił w pilotażu. Myślałam o studiach w Rzeszowie albo w Dęblinie, ale wiedziałam, że to kierunki wymagające doskonałych wyników. To było ponad 10 lat temu. Poza tym wielu pilotów mówiło mi wówczas, że ich znajomi ukończyli te kierunki, a mimo to nie mogli znaleźć pracy. Nie brzmiało to zachęcająco – ta droga wydawała się niepewna. Miałam też inne marzenia – zawsze chciałam wyjechać na Antypody, zobaczyć Australię. W Australii mieszkał mój wujek misjonarz. Wysyłał nam listy, czasem maskotkę dla mnie. Od dzieciństwa myślałam, że fajnie byłoby takiego misia koalę czy kangura zobaczyć na żywo. Postanowiłam, że wyjadę do Australii, będę się uczyć języka angielskiego – w lotnictwie angielski bardzo się przydaje. Nie przekreśliłam marzenia o lataniu. W Australii pracowałam jako kelnerka, opiekowałam się dziećmi. Pewnego razu pojechałam do aeroklubu, żeby zobaczyć, jak tam się lata na szybowcach. Okazało się że szefem jednego z aeroklubów był Polak. Zdecydowałam, że zapiszę się na szkolenie szybowcowe. I tak zaczęłam realizować moją pasję, ale też brać udział w różnych wydarzeniach, pomagać przy ich organizacji. Otaczałam się ludźmi, którzy latają i staram się dowiedzieć od nich jak najwięcej.